Opowiadałam wam, jak to sobie świeczkę zdmuchnęłam tuż przed jedną z wizyt potencjalnych nowych lokatorów?
:o)
To był jeden z tych dni (a czy są w ogóle jakieś inne?) kiedy wpadłam po pracy do domu i wszystko na szybko robiłam, tym razem związane to było z przygotowaniem mieszkania na wizytację ... i nie wiem co mnie wtedy podkusiło zapalić ikeowską świeczkę stojącą w przedpokoju, tę zapachową taką w słoiczku. No właśnie. Zapachową. Zapaliłam ją a jak ogarnęłam to się zastanowiłam, że jak zostawię taką zapaloną a dzień biały jeszcze, to padnie na mnie podejrzenie, że ukrywam jakieś zapachy (o zapachach też wam muszę coś opowiedzieć ... ).
Dzwonek u drzwi zabrzmiał a ja w pośpiechu postanowiłam zdmuchnąć jednak tę świeczkę ... no i dmuchnęłam tak, że roztopiony wosk ze słoiczka wylądował na ścianie obok ...
NO! Ku*wa bez jaj! No to TERAZ?! Naprwadę?!
Pamiętacie niesforny kociołek ?
Oto druga ściana została załatwiona, tym razem przeze mnie.
A zwiedzający stoją u drzwi.
Ee .. - myślę sobie - na pewno nawet nie zauważą ...
no i cały ich pobyt łudziłam się, że nie zauważyli drobnych niedociągnięć, bo i nie pytali "a co to tutaj jest na ścianie proszę pani" to nie dostrzegli znaczy się i już. Uf. Zadowolona zamknęłam za nimi drzwi, weszłam do łazienki, spojrzałam w lustro i DOSTRZEGŁAM w lustrzanym odbiciu drobne niedociągnięcia na własnej facjacie w postaci różowej plamy na czole!
Łudziłam się, że to brudne lustro, potarłam palcem szybkę .. ale NIE cholera jasna to MOJE CZOŁO BYŁO BRUDNE. No wyglądałam jak jakaś blond podróbka hinduskich piękności z plamką tyle że z wosku zamiast z tego, z czego one sobie to tam robią.
Ledwo to zmyłam przyszedł Łukasz, pierwsze co to oczywiście dostrzegł masakrę na ścianie w przedpokoju i zadał mi tak uwielbiane przeze mnie pytanie "K O C H A N I E e e e jak to się stało?" ... (A ja na to w myślach: żałuj, że mnie nie widziałaś jak niczym lalka prosto z Bollywood oprowadzałam przed chwilą po mieszkaniu ... )
|
źródło: internet |
PS. Już nigdy więcej nie będę dmuchać świeczek. Bo palić to oczywiście, że będę. Uwielbiam przecież zapalone świece. Ale nie będę dmuchać. Będę gasić. Takim czymś do gaszenie. Wiecie nie? Potrzebuję gasiciela, takiej laseczki z takim kapturkiem. To będzie jeden z pierwszych zakupów do nowego domku ...
Ooooo takiego o czegoś mi trzeba:
|
źródło: internet |
hahaha :-) uśmiałam się :-) gasiciel mówisz? :-) u mnie mąż tak gasił kiedyś i miał całą twarz w kropeczkach z wosku :-)
OdpowiedzUsuńdobrze ze nie jestem jedyna na swiecie, musze zaraz powiedziec Lukaszowi, bo on jest zdania, ze to moglo TYLKO MNIE sie przydarzyc ;o)))))))
UsuńSerdecznie pozdrawiam Twojego meza ;o)!
Ty to jednak jesteś agentka.
OdpowiedzUsuńMój mąż też tak kiedyś dmuchnął, ale na obrus.... biały ;) a świeczka była niebieska!
jeeeee ! :o))))))) Dariusza take serdecznie pozdrawiam! ;o)
UsuńPs. teraz stawiasz swieczki w kolorze obrusu? ;o)
lubię funkcjonalne rzeczy, do tego Wasze wybory są cudne:)
OdpowiedzUsuńścianom już wosk nie groźny:)))
=o))))))) ciesze sie ze je popierasz, jak nam tutaj wszyscy napisali "co wy robicie" musielibysmy sie zastanowic, dobrze jest czuc wnetrzarskie poparcie, z kazdej, nawet (a moze zwlaszcza) tej blogowej strony.
Usuńtak, sciany i moje czoko sa juz safe!