Och jej, co za dzień. W środę. Miałam. :o)
Zostałam wysłana na spotkanie. Sama. JA!
Jakieś niemieckie garnitury chciały coś mówić do naszej firmy i wysłano mnie.
Dobrze.
Więc wyślę swoje zgłoszenie na spotkanie.
(Może nie dotrze.)
Ale jednak, przyszło potwierdzenie.
(Jeszcze się cieszą, że mnie poznają osobiście!)
Pojadę więc.
(Może utknę w korku po drodze.)
O 12 w południe po korkach ani śladu, nikt nigdzie nie jedzie, poza kilkoma takimi jak Linka, na jakieś spotkanie, mało nas, nie tworzymy korków.
Zamelduję się w recepcji.
(Może zabłądzę i nie znajdę hotelu)
Hotel jak byk stoi w znanym mi miejscu nie sposób się ku*wa zgubić.
Zanim tam trafiłam, kilka dni przed, przygotowałam się możliwie najwcześniej na spotkanie a potem unikałam myśli o moim debiucie w sprawie spotkań firmowych.
Nieźle mi szło z niestresowaniem się.
Aż przyszedł ten dzień i spodnie wieczór wcześniej wyprane rano okazały się jeszcze lekko mokre.
A to musiały być TE białe spodnie na TO spotkanie.
Dlatego dzielna Linka najpierw potraktowała je żelazkiem, w celu wysuszenia, a gdy to było za mało nie zawahałam się użyć suszarki do włosów, żeby TE białe kieszenie w TYCH spodniach były suche i gotowe do założenia!
Udało się :o).
Niczego nie przypaliłam, nie zepsułam, wszystko wysuszyłam. I nawet wyłączyłam żelazko wychodząc z domu, ha!
Co za ulga.
Zdawało się być idealnie ze schludnym ubraniem i merytorycznym przygotowaniem, jak tuż po wyjściu z mieszkania, wpakowałam się lewą szpilką w błoto. Tyle na temat schludnego ubrania. Ale nic to, bo t o też musiały być TE buty, więc w biurze jakoś to zetrę, najpierw przecież idę do pracy.
W pracy dużo pracy i nie musiałam wiele myśleć o zbliżającym się spotkaniu, choć obawy typu jak dużo będę musiała ja do TYCH Niemców mówić w ICH języku od czasu do czasu zakłócały mi bezstresowy tok myślenia.
Ale moja Mamuś zawsze mi powtarza, że do odważnych świat należy - więc umówiłam się sama ze sobą, że zwieję stamtąd dopiero jak poczuję zagrożenie. Póki co idę o d w a ż n i e.
No i w końcu dotarłam na miejsce. Uprzejma Pani recepcjonistka na moje zapytanie, gdzie znajduję się konferencja o temacie xy odpowiedziała mi, że nic o takiej nie wie. Moje uradowane serce z ulgą pogalopowało już w kierunku drzwi wyjściowych "to nie tu, to nie tu, HURA, NIE TRAFILIŚMY, UDAŁO SIĘ, no to idziemy na zakupy, mamy dzień wolny", ale rozum przyciągnął je za oszewkę - a mnie kazał wymienić nazwę firmy organizującej spotkanie zamiast jego tematu. No i nie udało się - dobrze trafiliśmy.
Pokierowano mnie do właściwego pokoju konferencyjnego.
I wchodząc tam poczułam ulgę, na widok projektora i białego ekranu "to oni będą mi coś pokazywać, a ja NIC nie będę mówić - ekstra!" i rozsiadłam się wygodnie.
Pozostali zaproszeniu także wkrótce dotarli i nastąpiło rozpoczęcie "rundy dyskusyjnej" jak w pierwszych słowach powitania zapowiedziano - " o (!) fu*k, jednak dyskusja - ale, najwyżej nie będę brała w niej aktywnie udziału" sprawnie wymyśliłam i dalej lajcik czułam ;o) dopóty, dopóki Herr prowadzący nie poleciał w słowa typu, że "to teraz zapoznamy się wszyscy i każdy powie, co go sprowadza na to spotkanie, kim jest, skąd etc." ... NO żesz KUR ... czaki!
Stał akurat przede mną, miałam ochotę go kopnąć w kostkę i wiać.
(Serce było bardzo na TAK dla tego pomysłu. Rozum chłodno rozmyślał "jak coś pójdzie nie tak z moją wypowiedzią, wykrzyczę temu głupiemu prowadzącemu, że jego dziadek ścigał mojego dziadka na wojnie i ON dla MNIE musi być teraz MIŁY bez względu na wszystko". )
Znowu udało mi się uspokoić :o) aż niepostrzeżenie przyszła moja kolej wypowiedzi. "A Pani, proszę Pani, której nazwiska nie potrafię wypowiedzieć?" - prowadzący spojrzał mi przyjaźnie prosto w oczy, uśmiechnęłam się na myśl posiadanego asa w rękawie o naszych dziadkach ;o) i swobodnie odpowiedziałam, rozgadałam się nawet i po mojej obszernej acz rzeczowej odpowiedzi i towarzyszącej jej wymianie zdań z prowadzącym, dalej uśmiechałam się sama do siebie "o matko ja właśnie publicznie dyskutowałam z jakimś obcym Niemcem, wśród innych obcych Niemców".
I już mnie więcej żaden strach nie obleciał podczas tego spotkania, aktywnie się udzielałam i nie musiałam nikomu wypominać (ani wypowiadać) wojny ;o).
A wychodząc z tego interesującego spotkania dostrzegłam nagle w jak pięknym miejscu się znajdujemy. I tak mi się fajnie zrobiło - oto jesteśmy, ja i moje małe sukcesy, pierwszy, że tam w ogóle poszłam, drugi że trafiłam, trzeci, że nie uciekłam, czwarty, że się odezwałam, piąty, że nabrałam dowagi do kolejnych takich.
Może dla kogoś byłby to chleb powszedni, ale ja się dopiero oswajam i z tego typu przeżyciami nie ukrywam ;o).
To tu, to TU(!) sobie w środę dzielnie byłam: ;o)))))))
Źródło: internet
Źródło: internet
Źródło: internet
Źródło: internet
Tak się szczerze ubawiłam - jak zwykle czytając Twoje wpisy :))
OdpowiedzUsuńSuper, z całego serca Ci gratuluję odwagi i że podołałaś no i o Niemca już jestem spokojna :)
:o)
UsuńM.! Na przyszłość to Ty się o MNIE bój nie o jakiegoś Niemca!
No.
Ale dzięki ;o) :o*
Super;)
OdpowiedzUsuńA ja zapraszam do zabawy;)
hej Linkus hihi Niemcy to chyba to maja do siebie ze lubia wysylac Polki, mnie tez zasze gdzies wysylali hihi, i to nie tylko po niemiecku ale i na konferencje po angielsku, szkolilam i po niemiecku i po angielsku, i nalatalam sie po calej Europie aaaaa za kazdym razem mialam takiego cykora jak i TY!!!!! cykor przechodzi zawsze w srodku rozmowy, najgozej zaczac a potem to juz mnie nie mozna zatrzymac hahahha:-))) Poradzilas sobie swietnie, mozesz byc z siebie dumna!!! poczatki sa trudne ale niedlugo bedziesz PROFI!!!! i zrobisz wieeelka kariere:-) Sciskam!!
OdpowiedzUsuńSyl Ty to masz rozmach! Germański i angielski razem na szkoleniu .. ho ho! :o) Ja jeszcze poczekam z tą moją karierą ;o))))))) ale zbieram się powoli ;o).
UsuńDzięki za ciepłe słowo.
Jestem, jestem:-) Ale super to opisałaś, z wypiekami na twarzy przeczytałam!cieszę się, że dałaś radę:-))) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń:o) miło wzbudzić takie reakcje. Dzięki!
UsuńGratuluję!! Ty wiesz, że ja wiem, jakie to jest stresujące i dlatego jeszcze raz gratuluję, możesz być z siebie dumna!! :-P Ja mam tak samo, w duchu chcę uciekać, ale wiem, że strach trzeba pokonywać i brnę dalej, choć serce wali jak szalone, a rozum wymyśla jakieś powody do ucieczki. He he, Twoje nadzieje, że zabłądzisz, utkniesz w korku albo pomylisz miejsca - bezcenne! Jakbym czytała o sobie!;-P Jednak Polki to naprawdę odważne babki są!!:-P
OdpowiedzUsuńDziękuję Żółwico, moja droga :o), tak tak dobrze wiem, że odczuwamy podobne zagranicznego życia wdzięki ;o).
UsuńAle co nas nie zabije to nas wzmocni, także a może zwłaszcza w tej kwesti! :o)
uwielbiam te Twoje historyjki, opowieści!!! :) i cieszę się, że przed niczym nie stchórzyłaś;);p Gratuluje pierwszych sukcesów w spotkaniach biznesowych - oby takich jak najwięcej!:)
OdpowiedzUsuń:o) drobnymi kroczkami ale do przodu ;o)
UsuńA ja u Ciebie pierwszy raz i miło mi się czytało, jak doszłaś do finału to uśmiechałam się szeroko, jak to punkt siedzenia zmienia zdolność postrzegania siata i ludzi...:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Linko!
Witaj Ewelajna,
Usuńmilo mi ze zajrzalas i ze Ci sie spodobalo :o).
Ja na pewno rozejrze sie wsrod Twoich smakow, bo lubie gotowac i uwielbiam dobre jedzenie! :o)
Pozdrawiam wzajemnie.
Kochana, jak zwykle uśmiecham się przy Twoich opowieściach. :-))))
OdpowiedzUsuńAle przede wszystkim chciałam Ci napisać, że jestem z Ciebie bardzo dumna, że tak wspaniale sobie poradziłaś, i to w TYM języku! Ja też nie lubię publicznych wystąpień, trema - ogromna - jest przecież zawsze. Ale poradziłaś! Brawo Nasza Dzielna Linko! :-*
no dzieki :o) ;o*
Usuńteraz przede mna kolejne wyzwanie ... wlasnie zaraz o nim napisze