“This life is what you make it.
Not matter what, you’re going to mess up sometimes, it’s a universal truth. But the good part is you get to decide how you’re going to mess it up.
Girls will be your friends – they’ll act like it anyway. But just remember, some come, some go. The ones that stay with you through everything – they’re your true best friends. Don’t let go of them. Also remember, sisters make the best friends in the world.
As for lovers, well, they’ll come and go too. And babe, I hate to say it, most of them – actually pretty much all of them are going to break your heart, but you can’t give up becuase if you give up, you’ll never find your soul mate. You’ll never find that half who makes you whole and that goes for everything.
Just because you fail once, doesn’t mean you’re gonna fail at everything. Keep trying, hold on, and always, always, always believe in yourself, because if you don’t, then who will, sweetie?
So keep your head high, keep your chin up, and most importantly, keep smiling, because life’s a beautiful thing and there’s so much to smile about.” — Marilyn Monroe

piątek, 20 lipca 2012

veni

źródło: internet
Kiedy dostałam wiadomość o moim służbowym wyjeździe (ba(!) na początku wYlocie! ;o) ) przyznaję, nie czułam się rekinem ... :o) nie czułam się nawet jedną z płotek, które zjadają inne rekiny. Powiedzmy w prost - NIEOPIERZONY KURCZAK ze mnie! :o)


Nie przerażały mnie spotkania i ich cel. Nie. Mnie martwił mój wyjazd i pobyt. Tam - gdzieś hen, zdana tylko na siebie. W ramie czasowej kilkudniowej. Trudno mi było sobie to wyobrazić.

Nie wszyscy, a może nawet nieliczni cierpią na podobne lęki. Nie potrafię konkretnie określić, nazwać tego, co napawało mnie strachem i niepewnością. Ogólnie nieswojo, niekomfortowo czułam się z myślą o pobycie w obcym miejscu, bardzo daleko od domu, w zupełnej samotności. Zrozumie pewnie tylko ten, kto choć raz odczuwał podobnie.

Mimo wszelkiego strachu i napięcia, musiałam się tego - dla mnie wyzwania - podjąć. Nie mogłabym i nie chciałam powiedzieć przecież "nie pojadę bo się boję". Przeciwnie musiałam jechać. Chciałam spróbować. Sprawdzić siebie. Zapanować nad sobą. Tylko najbliżsi wiedzieli z czym to wszystko się dla mnie wiąże.

Przygotowywałam się psychicznie do wyjazdu. Samej sobie tłumacząc, że niema się przecież czego bać, że to niedorzeczne mieć obawy. To piękne miejsce. Mam zabezpieczony dojazd i hotel. Będę bezpieczna. Uspokajałam się wewnętrznie. 

Czekając na peronie na pierwszy pociąg tąpnęła mną świadomość "CZETRY DNI, TRZY NOCE, SAMA, DALEKO" - spłycił się mój oddech, oblało zimno a zaraz za nim uderzyło gorąco. (Panika?) Jedyną myślą, jaka mnie uspokoiła była myśl o tym, że w razie czego po prostu zawrócę.

Pociąg ruszył szybko a ja oddychałam powoli.
Daleki, międzymiastowy, z przeróżnymi ludźmi. Takimi w sandałach i rozwianym włosem, z plecakiem jadącymi na urlop. Takimi w eleganckich ubraniach, z małą walizeczką na kółkach i laptopem. Każdy bez strachu zmierzał do celu. Urlopowicze weseli w najlepszym nastroju. Biznesmeni poważni, pewni siebie. A ja?  Nieśmiała, niepewna, lekko przerażona. Nie pasowałam do nikogo. Zupełnie nie z tej bajki - niespodziewanie porwana z tej o bezpiecznym przebywaniu w pobliżu bliskich i domu, nie odnajdywałam się w tej o samotnej dalekiej podróży.

Jednocześnie modliłam się by wszystko się udało. By pociągi się nie spóźniły, przez co mogłam utknąć w ogóle nie planowanym miejscu. By w hotelu nie zapomnieli, że przybędę późno i nie wynajeli komuś innemu ostatniego pokoju. (Tak ciężko było o miejsce w sezonie urlopowym.)

Dla oderwania myśli od czarnych scenariuszy i zajęcia czymś głowy sięgnęłam naturalnie po książkę. "Dumę i uprzedzenie"Jane Austen.

:o) Piękna i wesoła historia skutecznie poprawiała mi samopoczucie, oderwała od rzeczywistości i czasu.

Ponadto przez cały czas byli przy mnie, myślami, czułam ich obecność. Łukasz. Moja Siostra. M. . Moja Mama i Łukaszowa. Dodali otuchy i odwagi śląc mi wyjątkowe wiadomości przed wyjazdem. A Łukasz podczas całej mojej podróży. Potrafił mnie uspokoić, rozbawić - poprawić samopoczucie. Otrzymałam z ich strony wyjątkowe zrozumienie i wsparcie, dzięki którym czułam się o niebo lepiej.

Po pierwszej przesiadce okazało się, że mamy 10 minutowe spóźnienie - miałam nie zdążyć na kolejny pociąg. 
...
I wtedy, samo z siebie, tak po prostu, postawionej przed faktem, na który nie mogłam mieć wpływu, włączyło mi się trzeźwe myślenie - trudno, spóźnimy się, wysiądę, zapytam o hotel, wezmę taksówkę, rano ruszę dalej, nic się nie dzieje.
Czytałam dalej.

Lizzy pałała do Pana Darcy wstrętem i odzywała się doń niegrzecznie, rozkochując go w sobie zupełnie nieświadomie a my cudownie nadrobiliśmy spóźnienie.

Zdążyłam. Dotarłam na miejsce. :o) Pożegnałam przebywających już tymczasem razem w Rosings, Pana Darcy, który wyznał miłość Elżbiecie i Elżbietę odrzucającą jego oświadczyny i z lekkością ruszyłam do hotelu. :o) Byłam daleko, od domu daleko, sama i jak już tam byłam nie napawało mnie to lękiem, którego byłam pełna na samo tego wyobrażenie. (Nie)Wyobrażać sobie a w istocie czynić - to DWIE z u p e ł n i e  różne rzeczy :o) - w tym wypadku na moje szczęście.

Weszłam do uroczego zadbanego hotelu położonego w centralnym miejscu nad samym jeziorem. Stąd blisko było na dworzec, jak i do firmy. Jedyne 10 minut piechotą. Poczułam się nader bezpiecznie i przyjemnie.
Tymczasem Pani w recepcji nie znajdowała rezerwacji na moje nazwisko ani na nazwę firmy. Zasugerowała czy nie pomyliłam hotelu. 

Zapobiegawczo miałam ze sobą kopię pierwszego potwierdzenia rezerwacji. Pierwszego, bo później nastąpiły telefonicznie dwie zmiany terminów. Ale wszystko było "super erldigt" zdaniem naszej sekretarki.
Hotel był prawidłowy, tylko przepadło moje w nim miejsce.
Zdaniem recepcjonistki w piątek rezerwacja została kompletnie anulowana, nie tylko przesunięta. Anulowana. Obecnie nie mają żadnego wolnego miejsca. 
Zaszło nieporozumienie. Nieważne kto źle zrozumiał, kto źle powiedział. Nieważne jak, ale stało się najgorsze - oto jestem, sama, daleko, w obcym mieście, bez dachu nad głową. Recepcjonistka uprzejmie wydzwaniała po innych hotelach w poszukiwaniu dla mnie miejsca "choć na tę jedną noc" (no cóż - przynajmniej będę prędzej w domu). Jednak wszędzie spotykała się z odmową. 
Kiedy chyba już z dziesiąty raz słyszałam "przykro mi, spróbuję jeszcze gdzie indziej" zadzwonił mój telefon. "Kochanie?! :o) I jak tam?! Jesteś już na miejscu i wszystko w porządku?" - "Nie mam hotelu. Anulowali mi rezerwację. Nie mogą znaleźć innego wolnego miejsca." - "Spokojnie. Kochanie. Nic się nie dzieje. Zaraz coś poradzimy. Spokojnie. Nie panikuj. Znajdziemy rozwiązanie. Choćbym miał jechać po Ciebie" - "Musze na chwilkę przerwać. Zaraz oddzwonię."

Oto pani recepcjonistka chciała mnie poinformować, że rozpoczyna poszukiwania w sąsiedniej mieścinie. Nie miałam wyboru, nie mogłam się nie zgodzić. 
Nim chwyciła ponownie za telefon ten sam zadzwonił. Hotel, tutaj(!), na miejscu jednak znaleźli wolny pokój. I do tego są całkiem niedaleko, chwilkę piechotą. "REZERWUJCIE!". Ruszyłam od razu.

Zmierzch już zapadał, na ulicy było tłocznie, ze wciśniętą mi w rękę mapką z zaznaczonym docelowym miejscem, ciągnąc za sobą walizeczkę, drżącym głosem odebrałam telefon "Łukaszku, idę do innego hotelu. Jednak znalazło się coś i to nawet w pobliżu. Mam nadzieję, że jak tylko dotrę na miejsce porozmawiamy spokojnie" - "Dobrze Kochanie. Trzymaj się dzielnie. Do usłyszenia." - łzy same spłynęły mi policzkiem.

Drugi hotel okazał się ... drugorzędny, bardzo rzędny niestety. Ciemne zaułkowate wejście wcale nie zachęcało, mając wybór, nigdy bym tam nie weszła, prowadzona strzałkami na kartkach szukałam recepcji. W obskurnym kantorku siedział młody człowiek, poprosił o wypełnienie formularza, wręczył klucz, NA SZCZĘŚCIE dysponował hasłem dla połączenia się z internetem, zapytał czy czegoś jeszcze potrzebuję, bo od godz. 23 tutaj już nikogo nie będzie, tylko goście. Idąc ponurem korytarzem do pokoju nr 11 zastawiałam się jacy są ci pozostali goście TAKIEGO hotelu ...

W nie najpiękniejszym pokoju, ALE Z WŁASNĄ ŁAZIENKĄ, zamknęłam za sobą marnej jakości drzwi na klucz, zasłoniłam przypalone papierosem zasłony okien wychodzących na blaszane, pordzewiałe garażowe dachy i połączyłam się na skypie z tym, którego miałabym najchętniej tuż przy sobie, tymczasem musiało mi wystarczyć wirtualne spotkanie.

Łukasz naprawdę był gotowy z miejsca po mnie jechać - mój rycerz w czerwonym audi! ;o) - oczywiście nie zaszła taka konieczność, ale świadomość TEJ gotowości i OGROMNEGO wsparcia, pocieszenia podczas gdy przecież jasne jest mi że można by moje obawy wykpić, wyśmiać - świadomość pełnego dla mnie zrumienia, była tamtej nocy bezcenna.

Zasypiając nie byłam jeszcze pewna co ze sobą zrobić następnego dnia rano, wracać, szukać innego miejsca, nie spałam ani dobrze ani spokojnie.

Ot PRZYBYŁAM.
A co zobaczyłam opowiem wkrótce tym, którzy ciekawi będą słuchać, kolejnym razem.

Pozdrawiam,
Linka





19 komentarzy:

  1. Wooow Linka, szacun! Historia niczym z jakiegoś trilleru, horroru czy innej zgrozy. Jedynie brakuje jakiegoś psychola i nic tylko na zawał paść.
    Mam nadzieję, że w rezultacie jednak pobyt się udał :) Pisz tu szybko co było dalej :)

    Pozdrawiam,

    Malko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oooo! właśnie Malko moja droga, bo ja się za dużo tych takich zgrozy i trilleru naoglądłałam.
      ale rezultat był na SZCZĘŚCIE udany :o)
      Dzięki! :o)

      Usuń
  2. uwielbiam Ciebie czytać!
    mam nadzieje, że podczas pobytu nie miałaś już żadnych nieciekawych niespodzianek:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :o) Asieńko moja miła, DZIĘKUJĘ!
      dalej już obyło się bez strachów i przykrości, a nawet było pięknie :o)

      Usuń
  3. Zrobiło się wręcz dramatycznie... czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka. Zaglądam codziennie na Twój Blog. Pozdrów Swojego Rycerza (tylko Audi na białego Rumaka niech zmieni). Pozdrawiam. Bastek ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :o)
      Cześć Bastku, bardzo BARDZO się cieszę, że tu ze mną jesteś.
      Dobrze wiesz, że Rycerz z audi nie zrezygnuje, ale może ono będzie chociaż srebrne ;o)
      DZIĘKI! POZDRAWIAMY WZAJEMNIE :o)

      Usuń
  5. Ja też czekam na ciąg dalszy! to ważne, kiedy możemy liczyć na drugą osobę!
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ważne i niezastąpione :o).
      To był ten moment jak ja sama czekałam na to co będzie ... ;o)

      Usuń
  6. A ja się wyłamię i powiem, że MIŁO MIEĆ CIĘ W AKTUALIZACJA W BLOGGERZE!!!!!!!!!!!!!!!!! :)
    Historię już znam z pierwszej skypowej ręki ;) Linka łóżeczko całkiem ładne tam było i sieć była, zdążyłaś w końcu na te wszystkie przesiadki???
    Ściskam :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się cieszę że TUTAJ zdaje się wszystko świetnie funkcjonować - o ileż to przyjemniejsze! :o)
      To łóżko to jedyna rzecz i chwała za TEN INTERNET! :o)
      Oczywiście, że nie zdążyłam i w środku nocy dojechałam ostatnie 100km do domu trzeba mnie było odebrać :o).

      Usuń
  7. Bo najbardziej przeraża to co nam nieznane.
    Myślę, że jestem podobnym typem osoby, najbezpieczniej czuję się wśród swoich, ale i tak podziwiam, dałaś radę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze sie ze mi sie udalo, ogarnialy wszelkie watpliwosci czy w ogole wyruszyc.I tak tez o Tobie droga Free rowniez sobie myslalam, ze mnie zrozumiesz odczuwajac podobnie :o) :o*

      Usuń
  8. A ja Ci mówię kochana, bierz się za pisanie książki!!!
    A to co tu pisałaś, super nadaje się na jej fragment.
    Buziaki, pozdrawiam.
    ....też bym chciała mieć takiego rycerza....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Madziu ja chyba jednak wolałabym nie przeżywać takich momentów nadających się na takie fragmenty książki ;o).
      Dziękuję Ci za doping i motywację! :o*

      Usuń
    2. PS. A! Rycerz! :o) No swojego nie oddam, ale wierze w Twojego gdyś znalazła się w podobnej sytuacji! :o) "tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono" ;o).

      Usuń